
„10-letnia dziewczynka trafiła do szpitala z mega wzdętym brzuchem. ?? Kiedy lekarze do niej przyszli, byli w szoku, gdy zobaczyli, co było w środku…”
Wszystko zaczęło się w pewien zwykły poniedziałek. Mała Zosia, lat 10, wróciła ze szkoły i skarżyła się mamie, że boli ją brzuch. Ale nie tak trochę, tylko na maksa. Mama myślała, że może zjadła coś nieświeżego w szkolnej stołówce – wiadomo, spaghetti w podstawówkach bywa podejrzane. Dała jej herbatkę z rumianku i kazała położyć się do łóżka.
Ale ból nie przechodził. Wręcz przeciwnie – brzuch Zosi robił się coraz większy. Po paru godzinach wyglądała, jakby była w… ósmym miesiącu ciąży. ?
Mama spanikowała. Wzięła Zosię pod pachę i od razu pojechały do najbliższego szpitala dziecięcego. Tam przyjęli je od razu – bo wiadomo, małe dziecko, ogromny brzuch, coś jest ewidentnie nie tak.
Lekarze zrobili USG. I wtedy… zapadła cisza. Jeden patrzył na ekran, drugi zerkał na niego, trzeci zawołał jeszcze specjalistę od diagnostyki.
Zosia, leżąc na łóżku, spojrzała na nich i zapytała: – To co? Będę żyć?
Lekarz aż się uśmiechnął, ale raczej z niedowierzania. – Zosiu… czy ty przypadkiem nie połknęłaś czegoś? Jakiejś zabawki?
Dziewczynka zrobiła wielkie oczy.
– Nie… no może… czasami… kawałki slajma. Ale tylko jak był brokatowy. ?
No i wtedy wszystko się zaczęło wyjaśniać.
Okazało się, że Zosia przez ostatnie kilka miesięcy podjadała różne dziwne rzeczy. Slajmy, koraliki, papierki od cukierków, nawet… maleńkie magnesy. Takie malutkie, co się często daje do zestawów edukacyjnych.
Zosia mówiła, że „lubi jak chrupią i że fajnie się kleją do języka”. ?
Lekarze byli w totalnym szoku. W brzuchu Zosi było ponad 20 magnesów. I właśnie przez nie jelita się do siebie poprzyklejały – dosłownie! I to powodowało ten ogromny wzdęty brzuch.
Trzeba było działać szybko. Zabrali ją na stół operacyjny i przez kilka godzin wyciągali wszystkie te „skarby”. Znaleźli też małe kawałki plastiku, błyszczące kuleczki, coś, co wyglądało jak część spinacza do papieru… i oczywiście sporo brokatowego slajma. ✨
Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Operacja się udała, a Zosia po kilku dniach mogła wrócić do domu. Miała jeszcze przez jakiś czas zakaz jedzenia czegokolwiek poza jedzeniem (co, swoją drogą, nie było oczywiste ?), ale czuła się już dobrze.
Po tej całej akcji szpital zrobił specjalne zajęcia w szkołach o tym, co można, a czego NIE WOLNO wkładać do buzi. A Zosia? Została „bohaterką ostrzegawczą”. Wystąpiła nawet w lokalnej telewizji – i pokazywała swoje zdjęcie „z wielkim brzuchem” mówiąc: – Lepiej zjeść jabłko niż magnes. Serio. ?
Morał tej historii? Dzieci potrafią być bardzo kreatywne… ale niektóre pomysły lepiej zostawić w głowie niż w żołądku!