Wokół potencjalnego planu pokojowego dla Ukrainy narasta atmosfera niepewności, a sama jego treść — przynajmniej ta ujawniona w przeciekach — budzi tyle samo pytań, co obaw.
W przestrzeni międzynarodowej coraz wyraźniej widać, że pojawił się dokument, o którym Europa dowiedziała się jako ostatnia.
Dyplomaci za kulisami przyznają, że rozmowy odbywały się po cichu, a ich język sugeruje próbę zbudowania nowej architektury bezpieczeństwa bez pełnej wiedzy sojuszników.
Trudno się dziwić, że sam fakt pominięcia części zainteresowanych państw już wywołuje polityczne napięcia.
W efekcie opinia publiczna zaczęła pytać, kto tak naprawdę negocjuje przyszłość regionu i dlaczego nie robi tego przy otwartych drzwiach.
Dopiero później ujawniono szczegóły ujawnionego szkicu: amerykańsko-rosyjskiego projektu liczącego 28 punktów, wypracowanego — według „Axios” — w rozmowach emisariusza Putina Kiriłła Dmitrijewa z wysłannikiem Donalda Trumpa Stevem Witkoffem.
To właśnie tam pojawia się zapis, który dotyczy bezpośrednio Polski i natychmiast wzbudził największe komentarze: „European fighter jets will be stationed in Poland”.
Zgodnie z projektem europejskie myśliwce miałyby stacjonować w naszych bazach jako forma „gwarancji” bezpieczeństwa dla Ukrainy, która jednocześnie musiałaby konstytucyjnie wyrzec się możliwości wejścia do NATO.
Plan zakłada również zakaz obecności wojsk Sojuszu na terytorium Ukrainy oraz ograniczenie liczebności jej armii do 600 tysięcy żołnierzy, co realnie zmienia układ sił w regionie.
W zamian dokument obiecuje Rosji stopniowe znoszenie sankcji, możliwość powrotu do G8 i otwarcie drogi do pełnej współpracy gospodarczej z Zachodem.
Wielu komentatorów zauważa, że konstrukcja planu przypomina układ „kij i marchewka”, choć w praktyce to Moskwa otrzymuje największy zestaw możliwych „marchewek”.
Jednocześnie projekt nie został formalnie podpisany, a Kijów — zamiast go jednoznacznie odrzucić — sygnalizuje gotowość do dalszych rozmów nad dokumentem.
W Stanach Zjednoczonych również nie ma jednomyślności: szef dyplomacji Marco Rubio publicznie tonuje nastroje, mówiąc o „realistycznych pomysłach”, co wskazuje, że nic nie jest przesądzone.
Dla Polski punkt o myśliwcach ma jednak bardzo praktyczny wymiar — jeśli europejskie maszyny będą stacjonować w naszych bazach, ciężar rotacji, serwisu, paliwa, zabezpieczenia i obsługi spadnie przede wszystkim na naszą infrastrukturę.
To oznacza, że nasz kraj stanie się nie tylko „pierwszą linią logistyki”, ale również państwem, które ponosi polityczną odpowiedzialność za realizację planu, na którego kształt nie miało bezpośredniego wpływu.
Eksperci przypominają, że podobny scenariusz pojawił się już w marcu, gdy Szwecja sygnalizowała gotowość wysłania Gripenów na misję nad Polską.
Wprowadzenie myśliwców jako tarczy bezpieczeństwa ma zalety wojskowe: skraca czas reakcji i wzmacnia system rozpoznania.
Politycznie jednak odsuwamy perspektywę realnych gwarancji dla Ukrainy, a jednocześnie przeciążamy polskie zasoby w imię porozumienia, które może nie uwzględniać naszych interesów w pełni.
Wśród 28 punktów projektu znalazła się także propozycja stopniowego powrotu Rosji do światowej gospodarki, co dla wielu obserwatorów jest dowodem na to, że Kreml po raz kolejny negocjuje bez ponoszenia realnych kosztów agresji.
Jeśli Zachód oferuje Rosji ścieżkę „powrotu do salonów”, a Polska dostaje w zamian zwiększone obciążenia operacyjne i polityczne, pytanie o równowagę interesów pozostaje otwarte.
Warszawa potrafi brać na siebie trudne zadania, ale — jak zauważają komentatorzy — nie powinna płacić za cudze obietnice, zwłaszcza jeśli dokument powstał bez polskiego udziału.
